Muzealna sztafeta pokoleń
Co jest potrzebne, aby powstało interesujące muzeum motocykli lub imponująca kolekcja? Pasja, czas, wiedza i pieniądze.
Z tych czterech głównych składników (jest jeszcze kilka innych, pośrednich) jeden jest bezwzględny – czas. Tego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Kilka kolekcji w Europie obroniło się jednak przed tym za sprawą kolejnych pokoleń przejmujących pasje swoich przodków.
Jak wyglądają dzieje typowych kolekcji motocyklowych? Młody człowiek zaraża się pasją motocyklową. Po skończeniu edukacji zaczyna zarabiać duże pieniądze lub dziedziczy spory spadek. Gdy ma ok. 35 – 40 lat zaczyna tworzyć kolekcję motocykli. Ma przeważnie na to ok. 40 – 45 lat. Gdy wieku ok. 80 lat umiera kolekcję przejmują spadkobiercy. Jest ona przeważnie dzielona, więc traci już swą unikatową wartości jako całość tematyczna lub chronologiczna. Następnie poszczególni spadkobiercy sprzedają odziedziczone
motocykle, widząc w nich tylko wartość materialną. I tak kończy się historia pięknej kolekcji oraz pasji pewnego hobbysty.
Owszem, są wyjątki od tego, ale rzadkie. Taki schemat jest typowy dla małych zbiorów rzędu 3 – 7 motocykli, jak i dużych liczących motocykle w dziesiątkach.
Ratunkiem dla kolekcji i kilkudziesięciu lat pracy danego kolekcjonera może być rozpalenie takiej samej pasją w swoich dzieciach lub wnukach. Nie zawsze musi to być syn czy wnuk, bo zdarzają się przypadki, że córki lub wnuczki przejmują motocyklową pasję ojca czy dziadka. Na to też za bardzo nie mamy wpływ, bo nie ma sposobu, aby w dziecku rozpalić szczerą i mocną miłość do zabytków motoryzacji, ale mimo wszystko tu pojawiają się jednak szanse. Jak pokazuje praktyka na 10 analizowanych przypadków udaje się to przeciętnie 1 – 3 osobom.
W Polsce dobrym przykładem takich pokoleniowych kolekcji w dziedzinie samochodów jest Maciek Peda, który po ojcu (Janie) przejął pasje i dalej ją rozwija.
Kolejnym przykład – dotyczący motocykli i samochodów – jest Karol Ciążkowski, który od kilku lat wspólnie z ojcem (Witoldem) prowadzi i rozwija Gdyńskie Muzeum Motoryzacji.
Znam Witka i Karola od ponad 25 lat i widzę, jak z roku na rok rozrasta się ich kolekcja. Znam też ich zbiory, które nie są eksponowane. Jest tam kilkadziesiąt motocykli na co najmniej 20 – 25 lat prac renowacyjnych, przy założeniu, że rocznie robiliby kilka motocykli.
Kilkanaście lat temu, po wielu staraniach, Witek otworzył prywatne muzeum motoryzacji. Od kilku lat coraz prężniej jego rozwojem i funkcjonowaniem zaczyna zajmować się Karol.
Tomasz Szczerbicki:
Karol, jak zrodziła się w Tobie pasja do zabytkowych pojazdów?
Karol Ciążkowski:
Ciężko powiedzieć, chyba była ze mną zawsze, ale zaczęła ujawniać się stopniowo. Pamiętam, że jako pierwsze zrobiły na mnie wrażenie futurystyczne samochody, które przyozdabiały strony pism motoryzacyjnych i co ciekawe te samochody, na które wtedy patrzyłem, dziś są już klasykami albo pojazdami koncepcyjnymi, które nigdy nie weszły do produkcji. Większość zabawek od Taty to również były samochody (nie muszę nadmieniać , że były to ulubione zabawki). Później odwiedzając warsztat Taty zacząłem bardziej się przyglądać pojazdom, których próżno było szukać na licach oraz w czasopismach przechodzących przez moje ręce.
Do dziś pamiętam Mercedesa Stuttgarta , który stał w odległej ode mnie części warsztatu oraz stojącego w poprzek kanału Fiata 126p. Zawsze zastanawiało mnie, jak do diabła ktoś był w stanie tak wjechać (w ten sposób) samochodem. Po wielu latach kiedy zapytałem o to Tatę, uśmiechnął się i powiedział, że przeszkadzał mechanikom stojąc „normalnie” na kanale to skrzyknęli się, podnieśli go i przestawili w ten sposób, aby jak najmniej miejsca zajmował. I w tym miejscu nie można pominąć roli mojego Taty, bo gdyby miał inne hobby, np. zbierał znaczki, nie miałbym możliwości obcowania z tymi pojazdami, a tak były ze mną odkąd pamiętam. Od czasu gdy Tacie udało się otworzyć Gdyńskie Muzeum Motoryzacji oficjalnie w 2007 roku mogę dzielić się tą pasją z innymi i trzeba przyznać, że to całkiem miłe uczucie. Trzeba jednak głośno powiedzieć, że gdyby nie władze Gdyni, życzliwi urzędnicy i ludzie na pewno by się nie udało być w tym miejscu, w którym znajdujemy się dziś.
Każdy z nas kocha co innego w starych motocyklach i ten subiektywizm nadaje kolorytu środowisku kolekcjonerów, hobbystów i miłośników. Jednego fascynuje archaizm technik, inny kocha powiew wolności niesiony przez motocykle amerykańskie, ktoś inny pasjonuje się precyzją niemieckich konstrukcji (np. BMW, Zundapp, NSU), jeszcze inny nie widzi świata po za „anglikami”, a trafiają się i tacy, którzy – bez względu na markę czy kraj pochodzenia – podziwiają niepowtarzalność formy dawnych motocykli i twierdzą, że pojazdy te są pewnego rodzaju rzeźbą, a nawet technicznymi dziełami sztuki. Co ciebie urzeka w starych motocyklach?
Chyba wszystko. Motocykle to taka nie zapisana karta w moim życiu, bo nigdy nie miałem swojego. Tata często opowiadał jak za młodu jeździł na motocyklach, które trafiały w jego ręce. I gdzieś w głębi duszy żałowałem, że ja nie miałem takich możliwości. Do tego często w amerykańskich filmach akcji widziałem (i nadal widuje) jak bohaterowie tychże jeździli na Indianach lub Harleyach i to wyglądało naprawdę fascynująco. Nie wiem czemu, ale jakoś nigdy nie pociągały mnie specjalnie nowe motocykle, za to stare zawsze.
Więc mówiąc żargonem graczy komputerowych „misja mój własny klasyczny motocykl” jeszcze przede mną i naprawdę nie mogę się doczekać, kiedy zacznę ją realizować. Na ekspozycji w waszym muzeum można zobaczyć samochody i motocykle.
Wiem, że co pewien czas zmieniacie nieco wystawiane pojazdy. Jakie motocykle obecnie można zobaczyć w Gdyńskim Muzeum Motoryzacji?
Na chwile obecną w muzeum znajdują się następujące motocykle: CWS M111 (Sokół 1000), dwa Indiany Big Chief, angielski Raleigh, duński Nimbus, dwa Harleye-Davidsony WL, belgijska Sarolea 24T, trzy Royale Enfieldy, Hercules 500, Ariel 500, BMW R12, Ardie TM 500, BSA L, francuski Koehler-Escofier S6V, dwa Zündappy KS600, dwa Zündappy K800 oraz belgijski FN 500.
Wasze pojazdy są sprawne, czy w tym roku planujecie udział w jakiś rocznicowych imprezach miejskich, aby można było pojazdy zobaczyć w ruchu?
Bardzo byśmy chcieli, wszystko zależy od tego, jak szybko uda się opanować pandemię Covid-19, więc o planach ciężko mówić. Nasze pojazdy poza paradami były wypożyczane również na różne okoliczności. Przez lockdown niestety wszystko zostało odwołane więc nasze pojazdy „leżakowały” rok. Mamy nadzieję, że już niedługo „wszystko ruszy”. Na pewno będę realizował program edukacyjny dla wybranych Gdyńskich Szkół Podstawowych, podczas którego będę odwiedzał zabytkowym samochodem dzieci w szkole i przybliżał im róże motoryzacyjne ciekawostki, jak również opowiadał o historii motoryzacji na terenie Gdyni.
Chciałbym abyś powiedział kilka słów o tym czego nie widać, czyli waszych działaniach związanych z upamiętnianiem historii Gdyni. Wiem, że macie spory zbiór pamiątek po dawnych zawodnikach z Gdyni, prezentujecie swoje pojazdy w szkołach podstawowych? Tworzysz filmy pokazywane na Youtube. Tych działań nie widać patrząc na ekspozycje muzealną, a są one ogromnie ważne.
Chcielibyśmy jakoś skonsolidować to wszystko co robimy, ale ten etap jeszcze przed nami. Przede wszystkim naszą misją, którą przed sobą postawiliśmy, jest szerzenie wiedzy i kultury motoryzacyjnej. Brzmi to może wzniośle i pompatycznie, ale to tak naprawdę, po prostu, mówienie w różny sposób o tym, co lubimy robić i co nas pasjonuje.
I tu przykład: czasami realizuje programy edukacyjne dla uczniów, które polegają na odwiedzeniu dzieci w szkole zabytkowym samochodem. Jednym z kluczowych elementów dla mnie jest żeby dzieci widziały, jak przyjeżdżam do nich pod szkołę, że ten pojazd, w którym siedzę naprawdę jeździ, a nie tylko ładnie stoi i wygląda. Czasem ten element warsztatów bywa męczący, bo zdarzało się, że jednego dnia miałem takich zajęć sześć pod rząd, a za każdym razem chciałem zachować element przyjazdu pod szkołę. Później następowała prezentacja pojazdu i czego nigdy nie robimy, zaprosiliśmy każde z dzieci do środka żeby mogło na własnej skórze poczuć ducha minionej / zabytkowej motoryzacji. Przez Plymouth’a Q Four Door „przeszło” łącznie ponad 600 dzieci – niezły wynik! Następnie już w klasie odbywała się bardziej merytoryczna część warsztatów polegająca na przybliżeniu młodym mieszkańcom Gdyni historii ich miasta oraz jak na tych terenach rozwijała
się motoryzacja, ponieważ łączy się to naturalnie z powstaniem portu w Gdyni.
Oczywiście podczas tych zajęć jest dużo śmiechu i dość luźna atmosfera, ale właśnie o to chodzi żeby poprzez taką niekiedy zabawę pokazać dzieciakom coś ciekawego. I muszę przyznać, że mam tą komfortową sytuację, że często mogę sam poczuć tak zwany feedback, ponieważ widzę wiele z tych dzieci później, czy to z rodzicami na spacerze, czy to odwiedzających nas w muzeum, i to dzieci
opowiadają rodzicom o motoryzacji. Oczywiście są to informacje, które ja im opowiadałem, ale to, że zapamiętali moje słowa sprawia, że uśmiecham się od ucha do ucha i dalej chce prowadzić takie projekty.
Od roku również stawiam nieśmiałe kroki na Youtube prowadząc kanał Gdyńskie Muzeum Motoryzacji. Podczas pandemii była to jedyna bezpieczna metoda kontaktu z chętnymi do poczucia
ducha zabytkowej motoryzacji. Brak mi rzecz jasna jeszcze doświadczenia, dlatego w mojej opinii poziom moich filmów jeszcze nie jest na poziomie, który by mnie zadowalał, ale nie brak mi zapału
i cały czas pracuje nad tym.
Dziękuje za rozmowę. Życzę wam powodzenia.
Cały wywiad i zdjęcia w wydaniu 16. iMotocykla: [LINK]