Laacher See. Eifel czyli Europejskie Yellowstone
Podczas tankowania i kontroli ciśnienia powietrza zauważam, że nie mam światła „stop”. Żarówka okazuje się być w porządku. Winowajcą jest automat stopu, który się poluzował i po prostu się opiernicza zamiast pracować.
Miłe złego początki.
Podczas tankowania i kontroli ciśnienia powietrza zauważam, że nie mam światła „stop”. Żarówka okazuje się być w porządku. Winowajcą jest automat stopu, który się poluzował i po prostu się opiernicza zamiast pracować. Nie bardzo jest jak go przyłapać. W końcu sprawę załatwiają trzy „trytytki”. Mam nadzieję, że to koniec problemów. Swoją drogą, chyba pofatyguję się do jakiegoś majstra, niech wymyśli coś zamiast tego automatu. No przecież krew może człowieka zalać. Z niczym innym nie ma problemu, tylko z tym g. Znów wyjazd na Autobahn. Kierunek północ. Pasmo górskie Hunsrücku powoli zaczyna się kończyć, teren się wygładza. Podjazdy stają się coraz łagodniejsze. Przede mną jakieś 150 kilometrów równego. Na jakimś blogu wyczytałem, że ponoć autostrady, a te niemieckie w szczególności, są nudne.
Nie zgadzam się zupełnie. Autobahn wiedzie przez las. Można podziwiać zmieniającą się roślinność, w tej chwili akurat w drzewostanie przeważają świerki. Teren, mimo że to już nie góry, nadal ma urozmaiconą rzeźbę. Zmienia się nawierzchnia drogi. Zaczyna się nieomal biały beton. Wygląda niesamowicie, kiedy tak ucieka pod nogami. Jest tyle rzeczy wokół nas. Jak mawiał klasyk: „inteligentni ludzie się nie nudzą”. Ruch na autostradzie jest niewielki. Widocznie innych podróżnych wystraszyła pogoda. Miało być słonecznie i ciepło, jednak już od rana pojawiły się chmury, a wraz z nimi ochłodzenie.
Z jednej strony szkoda, bo mimo iż prędkość podróżna starego motocykla wynosi jakieś 80 – 90 km/h, to jednak napór zimnego wiatru nie jest zbyt przyjemny, a ponieważ brak tu owiewek, szyb i temu podobnych udogodnień, więc i schować się nie za bardzo jest za czym. Z innej strony patrząc – na drodze pustki, więc spokojnie można się oddać rozmyślaniom. Końcówka wieku, a tysiąclecia to już szczególnie, jest zazwyczaj wspaniałą okazją dla wszelkiej maści katastrofistów do tego, aby publicznie snuć swe czarne wizje – jeśli nie końca świata, to chociaż globalnej katastrofy.
Dalszą część artykułu znajdziesz w wydaniu Swoimi Drogami.
Kliknij w obrazek i pobierz.