On vs Ona
Dwa spojrzenia na Kawasaki ER6N
Ona – Sylwia – właścicielka
Po kilku sezonach spędzonych na tylnej kanapie mężowego Nomada zdecydowałam, że czas najwyższy usamodzielnić się i zacząć jeździć we własnym tempie. Znalezienie odpowiedniego motocykla zostawiłam Maćkowi. Miałam tylko dwa wymagania – miał być ładny i przede wszystkim – nadawać się na pierwszy motocykl. Moje doświadczenie jako kierowcy było praktycznie zerowe. Udało mi się pod koniec 2012 roku, przed zmianą przepisów, zdać egzamin na kat. A i miałam świadomość tego, jak wiele nauki przede mną… Właściwie to dalej zdaję sobie z tego sprawę. Po kilku miesiącach przeglądania i odrzucania kolejnych motocykli, głównie ze względu na ich wygląd, Maciek pokazał mi Żabę. Wcześniej pogodziłam się z tym, że na wymarzoną Hondę NC700 z automatyczną skrzynią biegów, tak kochaną w aucie, będę musiała jeszcze poczekać. Żaba była zielona i śliczna, a do tego podobno “bez przygód”. Decyzja zapadła dosyć szybko i rok temu zostałam jej właścicielką.
On – Maciek
Ekhm… Po kilku sezonach spędzonych na przedniej kanapie z piękną, acz nerwową okupantką tylnej kanapy, z ulgą przyjąłem informację, że chce zrobić prawo jazdy na
motocykl. Chociaż z niepokojem słuchałem doniesień o początkowych godzinach spędzonych na walce z GNkiem 125, to po pierwszej na żywo oglądanej jeździe wiedziałem, że “z tej mąki będzie chleb”. Jak już nowe prawo jazdy zagościło w portfelu Sylwii, zaczęliśmy poszukiwania maszyny. Nie było to łatwe. Z jednej strony trzeba było pogodzić jej wymagania odnośnie estetyki, z drugiej moje, dotyczące przeszłości i mechaniki, a trzeciej… budżetowe. Z tego ostatniego powodu wypadły z poszukiwań maszyny, na których Sylwia czuła się dobrze. Z drugiej strony budżet ciągle rósł. Na placu boju zostały Honda CB500, Kawasaki ER5 i ER6N. Niestety, to co jest do sprzedania, przyprawiało o nocne koszmary. Po kilku miesiącach właściwie zakończyłem poszukiwania – po prostu nie byłem w stanie oglądać dalej szrotów, które miały być w doskonałym stanie, a przy bliższym poznaniu okazywały się złomem, posklejanym naprędce ze szpachli i rozkładu jazdy z niemieckiego przystanku, wzmocnionym dla efektu wiadrem gwoździ wrzuconych luzem do silnika. Po niemalże zakończonej “sukcesem” transakcji kupna rozbitka w salonie firmowym dużej włoskiej firmy, uznałem, że mam dosyć. I wtedy w zaprzyjaźnionym serwisie Kawasaki pojawił się zielony ER6N, który spełniał wszystkie moje wymagania. A do tego był w kolorze, który podobał się JEJ.
Kliknij w obrazek i pobierz.